Mała Rostówka to naprawdę mała wieś Winniczyzny, niedaleko Oratowa. Od Kijowa jest w 200 km, z kijowskiego dworca autobusowego Piwdenna (Południowa) do pobliskiej wsi Czagów lub do Oratowa marszrutką (lokalna nazwa autobusów miejskich i podmiejskich) można dojechać w 3-3,5 godziny, z Winnicy w półtorej godziny.
Do wsi nie ma bezpośredniego połączenia. Do Czagowa dość często kursują marszrutki. Z Illiniec raz dziennie, z Winnicy do Oratowa częściej.
To tutaj schował się neogotycki pałac Zabotina, zbudowany z czerwonej cegły w 1901 roku– jeden z najlepiej zachowanych pałaców Winniczyzny, zabytek architektury o znaczeniu lokalnym.
Oprócz bardzo skąpych informacji w Internecie na temat pałacu, źródłem informacji dla tego artykułu są wspomnienia lokalnych mieszkańców, z którymi osobiście się komunikowałam, oraz dane z wycieczki krysznaitów, w której uczestniczyłam.
Wikipedia podaje, że zleceniodawcą budowy i właścicielem pałacu był rosyjski generał Zabotin. Ponieważ prawie nie ma informacji o generale Zabotinie ani o tym, jak znalazł się na Winniczyźnie, istnieją wersje o innych zleceniodawcach (jednym z dwóch generałów Zabotkinych). Jeden z nich zmarł jednak w 1894 roku, przed budową pałacu, drugi został generałem dopiero w 1917 r. Prawdopodobnie właścicielem pałacu mógł być generał Iwan Zabotin urodzony w 1853 roku, który przeszedł na emeryturę w 1906 roku, lub pochodzący z Mikołajowa Oleksandr Zabotkin, który w momencie budowy pałacu posiadał stopień kapitana sztabowego. Ale to tylko przypuszczenia.
O pałacu krąży mnóstwo legend i plotek. Na przykład, że cegły do budowy budynku sprowadzono z Polski.
Miejscowi mówią, że w latach 90. XX wieku nieznany dla szerszej opinii publicznej ukraiński biznesmen kupił pałac i rozpoczął w nim remont, przyznaczył ochronę, ale później prace ustały, odwołano ochronę, a sam biznesmen zniknął. W ostatnich latach władzy sowieckiej i być może na początku niepodległości Ukrainy na fasadzie pałacu widniał napis wykonany z girlandy elektrycznej „Centrum Rehabilitacji”, jednak nie wiadomo do końca, jaki to ośrodek i czy w ogóle działał. Istnieją wersje, że w pałacu spotykały się łoże masońskie, gdyż w środku znajdował się „tron mistrza”, a także stół z krzesłami z wysokimi oparciami.
Od 2019 roku w pałacu mieści się Ogólnoukraińskie Centrum Wedyjskie Krysznaitów Gowindaland. Oni kupili go od banku za długi biznesmena, który kupił ten pałac w latach 90-tych, a potem zniknął.
Po napisaniu wiadomości do krysznaitów z Gowindalandu z pytaniem czy mogę odwiedzić pałac, dostałam zaproszenie na kilka dni z noclegiem i uczestnictwem w ich programie duchowym i kulturalnym.
Możliwość noclegu w prawdziwym pałacu mnie zachwyciła, więc przyjęłam zaproszenie.
Kiedyś chciałam przenocować w tak samo pięknie zachowanym pałacu Czetwertyńskich-Jaroszyńskich w Antopolu, ale niestety jest to zakład psychoneurologiczny, więc dopóki nie stanę się ich klientem, to chyba nieprędko tam przenocuję :).
Do Małej Rostówki pojechałam ze swoją koleżanką, także dziennikarką i polonistką Hanią.
Do Czagowa pojechałyśmy marszrutką Illińce-Kijów.
Sergiusz, administrator ośrodka Gowindaland, zaproponował podwiezienie z Czagowa do pałacu, ale zdecydowałyśmy się przejść, ponieważ wpadłyśmy przy okazji do pałacu Czagowa i tam się zatrzymałyśmy, no i odległość była dość mała, jakieś 3 kilometry.
Będąc już w drodze, jakiś samochód się zatrzymał dla nas. Niegrzecznie było odmówić, więc wsiadłyśmy.
Kiedy wjechałyśmy do wsi, kierowca zapytał: „Wysiadacie pod pańskim pałacem?”
Jasne, przecież dokąd jeszcze mogli zmierzać turyści z poza wsi. Dla tak małej i niepozornej wsi piękny neogotycki pałac jest z pewnością jej głównym magnesem i atrakcją.
Choć i nie jedynym. We wsi zachowała się jeszcze drewniana cerkiew. Pokrowska lub Kozacka, gdyż prawdopodobnie została wybudowana przez Kozaków.
Zachowała się w autentycznej formie. Ostatnio cerkiew potrzebowała rekonstrukcji i o dziwo, miejscowy rolnik Mykoła Motuziuk podjął się renowacji i odbudował ją bez szkody dla jej wyglądu. Miejscowi opowiadali, że kiedy przeprowadzono rekonstrukcję, było widać, że drewno nie jest zgniłe i zachowało się w dobrym stanie do naszych czasów, chociaż sama cerkiew pochodzi z końca 18 wieku!
Rzadkie i bardzo pozytywne zjawisko dla ukraińskich zabytków, cerkiew miała szczęście, że trafił się jej taki mecenas.
Co ciekawe, zwykle pańskimi majątkami, których jest bardzo dużo w ukraińskich wsiach Prawobrzeża, nazywane są majątki pewnego polskiego pana, szlachcica. Natomiast pałac Zabotina należał do generała rosyjskiego, nie polskiego, ale to nie przeszkadza miejscowym mieszkańcom do dziś nazywać go pańskim.
Wewnątrz pałacu nic nie zachowało się, Krysznaici zrobili remont, jest prysznic, toaleta, kuchnia, pokoje dla modlitwy i dla gości. Hania i ja zatrzymałyśmy się w jednym z nich, na parterze pałacu. Mury pałacu są grube, około metra grubości. W pokoju gościnnym było w sumie 6 dziewcząt, wszystkie z wyjątkiem nas to wierne Gowindalandu, które służą tu na stałe lub tymczasowo.
Wzięłyśmy udział w programie duchowym, wegetariańskiej kolacji i śniadaniu, wieczornym koncercie i wycieczce po pałacu. Rozmawiałyśmy z wierzącymi, którzy tu mieszkają i służą, lub przyjeżdżają na określony czas. Są tacy, którzy spędzają miesiąc w domu, miesiąc tutaj. Większość obecnych pochodzi z Kijowa i Odessy. Atmosfera bardzo przyjazna, spokojna i luźna.
Niektórzy tu służą i nie robią nic innego, inni łączą służbę i pracę zdalną.
W 2019 roku na terenie pałacu odbył się tradycyjny coroczny wedyjski festiwal Vedalife.
W drodze powrotnej skorzystałyśmy już z transportu Krysznaitów do Czagowa. Wróciłyśmy ich busem, dostarczającym pieczywo. Krysznaici mają we wsi własną piekarnię i sprzedają chleb w okolicznych wioskach. Otrzymałyśmy w prezencie po dwa bochenki chleba – pszenny i pszenno-żytni, a także wedyjskie księgi Bhagawad-gity, która jest częścią słynnego indyjskiego poematu Mahabharata.
Z Czagowa Hania pojechała marszrutką do Kijowa, a ja poszłam do stacji Oratów, aby wsiąść do innej, także kijowskiej marszrutki do Illińców.
Po drodze wpadłam napić się kawy do sklepu we wsi Merwyn (śniadanie krysznaitów było bez kawy, a ja jestem kawowa) i rozgadałam się ze sprzedawczynią Ludmiłą, w wieku średnim, która pochodzi z Małej Rostówki i pracuje w Merwynie. Na szczęście Ludmiła interesuje się historią wsi i zebrała wszystkie możliwe informacje na temat pałacu. Poza tym jej prababcia urodzona w 1914 roku, opowiadała jej, jak bawiła się z dziećmi generała Zabotina. Bardzo mnie to zaciekawiło i utknęłam w sklepie na kolejne pół godziny.
– Czy generał mieszkał w tym pałacu?
– Tak, mieszkał z rodziną, miał żonę i dzieci. Sam podróżował i wracał, nie był tu cały czas. Moja prababcia bawiła się z jego dziećmi. Był dobrym człowiekiem.
– Jak miał na imię generał?
– Ojej, nie pamiętam, mówiła mi prababcia, ale nie zapamiętałam. Byłam mała, wtedy nie było to tak ciekawe jak teraz.
– Zabotin miał nazwisko, czy jak mówią Zabotkin, czy jeszcze inaczej?
– Na pewno Zabotin. Wiem od mojej prababci.
Kiedy zapytałam ją, jak miejscowi odebrali pojawienie się krysznaitów we wsi i pałacu, odpowiedziała:
– Niezbyt pozytywnie, ludzie są z nich niezadowoleni. Zrobiło się brudniej obok pałacu, choć tam mieszkają i opiekują się nim. Wcześniej była ochrona i teren był sprzątany, teraz tak nie jest. Odkąd we wsi pojawili się jogini (tak miejscowi nazywają Krysznaitów), z ogrodów ludzi zaczęto wyrywać cebulę, pomidory i inne warzywa. Nie złapaliśmy ich za rękę, żeby ich oskarżyć, ale odkąd oni pojawili się we wsi, zaczęło się to zdarzać coraz częściej. Może jacyś miejscowi to robią, żeby ich wrobić, nie wiem. Ale oni nocą chodzą grupami po wiosce, więc mogą to być oni…
– Nie sądzę, że to oni, żyją w innej rzeczywistości, która jest daleka od materialnej i wadliwej. Nie wiem na pewno, ale bardzo w to wątpię. A co było przed nimi w pałacu?
– W latach 70. była tam szkoła, chodziłam tam, później klub i sklep. 30 lat temu byli tu mnisi. W latach 80-tych w sąsiednim budynku mieścił się sklep z wędlinami. Pamiętam to wszystko.
– Jak wyglądały ściany, tak jak teraz? (pokazuję zdjęcie)
– Nie, były piękniejsze, pokryte płytkami. To już jest tynk. A w pałacu, w części tylnej, był kominek.
– A kiedy w pałacu pojawiły się rzeźby lwów i Afrodyty, czy było to dawno temu, czy są nowe?
– Nowe, sprowadzone przez nowego właściciela w latach 90-tych.
– Niektóre lwy wyglądają całkiem autentycznie, więc nie od razu jest jasne, czy są nowoczesne. A co się stało z generałem?
– Wyjechał po rewolucji z rodziną. Wiem, że jego żona umarła młodo.
– Ciekawe. Czy pamięta Pani coś jeszcze o pałacu?
– Dawno temu aleja kasztanowa rosła przed pałacem.
Może ktoś ze wsi wśród starszych mieszkańców coś wie, mamy 90-letnich starszych osób. Niech Pani jeszcze je zapyta.
– Zrobię to na pewno, ale następnym razem- odpowiedziałam i zainspirowana udanym wyjazdem wróciłam do domu.
Autor i redakcja- Lena Semenowa