Drogę do wioski Antopol nie można nazwać łatwą. Wyjeżdżając z Tomaszpolu, miasteczka na południu obwodu winnickiego (miasta powiatowego, do którego przed 2020 rokiem należała wioska Antopol) z moją przyjaciólką fotografem Wirą, nasz kierowca postanowił pójść na skróty i nie jechać przez Wapniarkę, tylko przez Komargród, a następnie polną drogą przez pola kukurydzy i soi. Pogoda była słoneczna, więc daliśmy radę. Nie próbujcie tego powtarzać, zwłaszcza w deszczową pogodę. Może się nie udać.
Pojechaliśmy do pałacu, który obecnie służy jako internat psychoneurologiczny, za porozumieniem z administracją placówki, bo jest to zakład zamknięty.
Od 1917 roku majątek pełnił funkcję domu wczasowego. Dla wczasowiczów zbudowano parkiet taneczny, zapraszano orkiestrę dętą.
W 1957 r. pałac i park przyjęły nowych pensjonariuszy w podeszłym wieku, przez prawie 30 lat był tu dom opieki, a w 1986 r. wprowadził się internat dla osób chorych psychicznie. Dziś mają oni tu doskonałe warunki. Pałac i park można zwiedzać, ale trzeba wystąpić o pozwolenie do administracji, co właśnie uczyniliśmy.
Jestem szczerze wdzięczna burmistrzowi miasteczka Tomaszpol, Walerijowi Niemirowskiemu, za pomoc w zapewnieniu transportu i zorganizowaniu spotkania z dyrektorem placówki, Anatolijem Prysiażniukiem.
Bez tego wsparcia ten wyjazd i artykuł by się nie udały.
Na miejscu spotkał nas lokalny mieszkaniec i pracownik instytucji, zarządca gospodarstwa domowego, Kost Markitan. Oprowadził nas również po wszystkich zakamarkach pałacu i budynków gospodarczych.
– Skąd do nas przyjechaliście?
– Dziś z Tomaszpola, za porozumieniem z dyrektorem, ale generalnie jesteśmy z Kijowa i Winnicy. Szukam polskich śladów na Ukrainie, realizuję projekt polsko-ukraiński, więc nie mogłam ominąć Waszego pięknego pałacu.
– Rozumiem, fajnie. W takim razie zaczynamy. Patrzycie na posiadłość Karola Jaroszyńskiego, który jest jak nasz oligarcha Kołomojski. Wielu ludzi dla niego pracowało. Ale dobrze płacił, więc ludzie chętnie dla niego pracowali. Dbał o ludzi, był miły. Jego śmierć była dla mnie zaskoczeniem. Był w tym czasie już za granicą, w teatrze albo w operze, agent NKWD wstrzyknął mu truciznę. Ale przez to że był w dobrej kondycji nie umarł od razu, tylko cierpiał przez sześć miesięcy, a potem zmarł.
– Prawnuczka Jaroszyńskich niedawno przyjechała do nas z Polski minibusem, – kontynuuje nasz przewodnik, – wszyscy się baliśmy, myśląc, że zabierze nam pałac, ale ona tylko rozejrzała się po pałacu i podziękowała nam za opiekę nad nim.
Istnieje legenda o tunelach pod pałacem, które ciągną się aż do Komargrodu. Osobiście przeszedłem 50-70 metrów, były dwa podziemne przejścia: do stawu i do sąsiedniej wsi Markiwka.
A to jest piwnica-magazyn, tam pójdziemy najpierw. Wyobraźcie sobie, ma trzy piętra w dół, czyli około 10 metrów głębokości.
– Wow!- odpowiedziała cała nasza trójka ze zdumieniem.
– Był tu nawet lodowiec, bo wtedy nie było lodówek, więc zastąpił go lodowiec. Piwnicę zasypano lodem, a produkty dobrze przechowywano aż do jesieni. Trzy kondygnacje piwnicy posiadają także ciekawy system wentylacji, specjalne nisze na lód – wycinany zimą ze stawów w parku i wrzucany do piwnicy, gdzie na specjalnych hakach wieszano mięso, tusze dziczyzny i wszelkiego rodzaju przechowywano żywność i napoje na stół pański. W piwnicy znajduje się lodówka i nadal jest ona używana zgodnie z jej przeznaczeniem.
Ciekawostką jest pomieszczenie, w którym kiszono kapustę. Układano ją nie w dębowych wannach, ale w ceglanych kamiennych dołach. Aby zapobiec sypaniu piasku ze ścian, ściany każdorazowo zabezpieczono woskiem.
I to wszystko kopano ręcznie, w tym czasie nie było koparek! Ale ludzie byli zadowoleni z pracy u pana, ponieważ dobrze płacił- lubił powtarzać nasz przewodnik.
Wszystko, co widzicie, zachowało się z pańskich czasów, ponieważ jest to zabytek architektury i urbanistyki o znaczeniu państwowym i nie mamy tu prawa niczego zmieniać ani przebudowywać, a jedynie to podtrzymywać. Teraz w tych piwnicach przechowujemy kiszone produkty, przetwory, pomidory kiszone, ogórki, sami je robimy na potrzeby instytucji. Spróbujcie naszych pomidorów.
Przez cały czas, gdy pan Kost opowiadał i pokazywał piwnicę, my panicznie fotografowaliśmy każdy drobiazg, żeby niczego nie przeoczyć i głośno zachwycaliśmy!
– Teraz w wiosce Antopol, gdzie znajduje się pałac, mieszka 173 osoby, a kiedyś było ich 1600! Każda rodzina miała sześcioro dzieci, a mój ojciec był trzynasty!
– Ilu teraz macie pacjentów?
– Teraz jest 140, przed wojną było 120, wzięliśmy 20 nowych z okupowanych terytoriów, z Kupiańska, Zaporoża, kiedy zostały zbombardowane. Ciekawe jest to, że w przeciwieństwie do Zaporoża, gdzie internat był w centrum miasta i pacjenci sami wychodzili na zewnątrz, u nas jest zamknięty teren, można spacerować po parku (z czasów jeszcze pańskich), jeśli trzeba iść do sklepu, to też można, ale tylko w towarzystwie pielęgniarki.
Spacerowaliśmy i podziwialiśmy, jak dobrze i sprawnie wszystko zostało wykonane i przetrwało wieki. Wszystko zostało zachowane, nie tak jak w dzisiejszych czasach, kiedy dokonuje się napraw, a rok później wszystko odpada, wali się, a materiały nie są tak dobre jak kiedyś.
Tuż za piwnicą znajduje się ogromny, potężny dąb, do którego udaliśmy się po zwiedzeniu piwnicy. Uważa się, że Aleksander Puszkin lubił odpoczywać pod tym dębem, gdy odwiedzał posiadłość.
Istnieje legenda o tym, jak poeta zgubił się podczas polowania: „Pewnego pięknego poranka 1821 r. mieszkańców wsi Antopol obudziły gardłowe dźwięki rogu myśliwskiego. Wkrótce kawalkada myśliwych opuściła rozległy park księcia Romana Czetwertyńskiego i skierowała się w stronę uroczyska Dubyna. Wśród jeźdźców można było rozpoznać Aleksandra Puszkina, który w tym czasie przebywał u swoich dekabrystów w Tulczynie i został zaproszony do Antopola na polowanie. Zafascynowany polowaniem poeta niepostrzeżenie został w tyle za grupą myśliwych i zabłądził. Idąc w jednym kierunku, doszedł do granicy lasu odległej daczy Dubyna Perlowskikh. Początkowo leśniczy pomylił Puszkina z przebranym Cyganem, ale kiedy usłyszał wesołą opowieść poety o jego przygodzie, zaprosił gościa do siebie, a następnego dnia zabrał go do Antopola, do posiadłości Czetwertyńskich”.
– „Byłoby lepiej, gdyby nie znaleziono go wtedy w lesie, może historia potoczyłaby się inaczej i nie byłoby tej wojny” – skomentowała Wira.
– Ależ wymyśliliby coś innego”- odparła pracownica instytucji, z którą wyśliśmy z piwnicy w stronę dęba.
– Dokładnie”- odpowiedziała Wira.
– „Ci, którzy przyjeżdżają z Winnicy, przytulają się do dębu i nabierają siły, dąb daje im energię” – kontynuuje Kost.
Próbowaliśmy też objąć go we trójkę i nie udało nam się, ponieważ do objęcia potrzeba minimum czterech osób.
Pan Kost uważa, że dąb ma ponad 300 lat. Niestety, ostatnio piorun lekko uszkodził drzewo. Kora pękła, więc teraz zastanawiają się, jak ożywić drzewo.
Po drodze spotykamy kilku pacjentów zakładu, którzy spacerują lub coś robią, niektórzy z nich próbują pomóc personelowi. Obserwujemy, jak pan Kost chwali jednego z pacjentów:
– „Dobra robota, Witalik, jesteś najlepszy.
– A ja?” – pyta pacjentka, który przechodziła obok i usłyszała rozmowę.
– ” Ty też, Swietoczka, jesteś najlepsza, pomagasz, jesteś dzielna”.
– „Tak, pomagam” – uśmiecha się kobieta i podchodzi do nas, radośnie przytulając do Wiry, chwytając ją za rękę.
Widać, że bardzo brakuje im komunikacji, uwagi, zwykłych ludzkich uścisków. Pacjenci są spokojni, nie są agresywni i swobodnie chodzą po terenie.
Pytam Kostia, na jakie choroby najczęściej chorują tutaj ludzie.
– „Schizofrenia, upośledzenie umysłowe” – odpowiada Kost. „Są też tacy, których bogate dzieci przywożą jeepami i umieszczają w internacie, mówiąc, że są ciężarem dla nich. Są gotowi zapłacić każde pieniądze, bylebyśmy tylko ich zabrali. Odpowiadam im: a jak Was wychowywali i wypuszczali Was w świat, nie przeszkadzali Wam?
– I zabieracie ich wszystkich?
– Musimy to robić. Oczywiście, jeśli jest wolne miejsce.
Jeden młody człowiek, Roma, który wyglądał i mówił najrozsądniej ze wszystkich, ciągle za nami chodził i chciał z nami zagadać. Opowiadał nam o sobie, skąd pochodzi, o swojej rodzinie, rodzicach, smutnej historii, że jego matka się powiesiła. Kilka razy uciekał z internatu, raz nawet poszedł na piechotę do Odessy odwiedzić brata. Został złapany i wrócił do internatu. Podał swój numer naszemu kierowcy, żeby do niego dzwonił.
Wśród ciekawostek z życia pacjentów, pan Kost powiedział nam, że podczas pełni księżyca coś się dzieje z pacjentami, zaczynają wariować, reagują gwałtownie, stają się bardziej agresywni. Sam w to nie wierzył, ale już był przekonany, że zaczyna się to tylko przy pełni księżyca.
Następnie zwiedzanie kontynuowano w samym pałacu, zbudowanym według oficjalnej wersji w 1830 roku w stylu klasycystycznym. Jest też data założenia majątku 1780-te lata, o czym świadczy tablica na pałacu przy wejściu.
Centralna część jest dwukondygnacyjna, schody od głównego wejścia prowadzą do owalnego holu, z którego rozchodzi się system korytarzy, z których można dostać się do każdego pomieszczenia posiadłości.
Z kolumnowego holu dostajemy się do jednej z trzech sal, mieszczące kominki. Wykonane z marmuru i żeliwa kominki mogą być nadal używane zgodnie z ich przeznaczeniem i są najbardziej atrakcyjną częścią wystawy. Pierwszy kominek znajduje się po prawej stronie od holu wejściowego, w pokoju №16, a drugi po lewej od holu wejściowego w jadalni, w której pacjenci spożywają posiłki. Trzeciego nam nie pokazano, ponieważ kierunek zwiedzania był chyba w drugą stronę.
Nawiasem mówiąc, na zewnątrz nie widać dymu z kominków, ponieważ ściany mają bardzo zawiły system ogrzewania.
Zachowała się kuchnia z dużym żeliwnym piecem, który nadal jest używany zgodnie ze swoim przeznaczeniem i którego ciepło nadal ogrzewa pomieszczenie zimą przez niewidoczne grzejniki w ścianach.
– Gotujemy jedzenie dla chorych na pańskim piecu! Oszczędzamy również energię elektryczną dla państwa. Piec jest oryginalny, po prostu obłożyliśmy go cegłami i wymieniliśmy okap, a wszystko inne jest takie, jakie było, gdy pan tu był.
Po drodze rozmawialiśmy z miejscowymi kucharkami, które dojeżdżają do pracy z sąsiednich wiosek i traktują swoją pracę bardzo odpowiedzialnie i z miłością. One również zaczęły opowiadać nam o posiadłości, kontynuując historię Kostia.
– Dziękujemy za opiekę nad tak historycznym miejscem. Niewiele jest zabytków w Ukrainie, które są tak dobrze zachowane – mówię uśmiechniętej kucharce.
– Tak, staramy się jak możemy.
Wspięliśmy się po pięknych zrekonstruowanych schodach na 1. piętro.
Znajdują się tam pokoje bez pompatycznych dekoracji. Na uwagę zasługuje półowalny pokój z oknami od podłogi do sufitu z widokiem na główne wejście do posiadłości. Nie wiadomo jeszcze, co znajdowało się w licznych pokojach i salach pałacu. Jednak bogata wyobraźnia odwiedzających może narysować liczne obrazy z życia tamtych czasów, które obejmowały bogaty wystrój pokoi, meble i obrazy.
Wira i ja jednoczenie wyraziłyśmy chęć zamieszkania w takim pałacu chociażby na jeden dzień i żartobliwie poprosiliśmy Kostia o wynajęcie nam pokoju.
Z czasem do dwupiętrowej części centralnej dobudowano 2 jednopiętrowe skrzydła w neorenesansowej interpretacji fasad, co dało obecny kształt litery U. Z tej strony znajduje się wejście do pałacu.
Z tej strony wejście do rezydencji wieńczą cztery kolumny. Zachowały się drewniane obramowania czterech środkowych okien, które są ozdobione małymi balkonami.
W skład zabudowań wchodzą również stajnie, gołębnik, garaż, brama z portiernią oraz kamienne ogrodzenie otaczające całą posiadłość.
Wszystkie te budynki znajdują się w parku, jednym z najstarszych parków w obwodzie winnickim. Poznaliśmy już dąb Puszkina z tego parku. Inne drzewa tutaj są również stare, mają 300-400 lat. Antopolski Park Krajobrazowy ma status parku o znaczeniu narodowym, zajmuje około 30 hektarów, a pałac nadal cieszy oko swoim wspaniałym wyglądem.
Droga, która biegnie z Wapniarki przez Werbowę i Markiwkę do Antopola, ta, którą my nie jechaliśmy, ale polecamy, prowadzi przez wieś prosto do bram pałacu, tak jak trzysta lat temu. Nawet wysoki kamienny mur oddzielający wieś od parku jest doskonale zachowany.
Niegdyś park przecinały alejki i ścieżki biegnące w różnych kierunkach. Ułożono je w taki sposób, że podróżnik za każdym razem mógł podziwiać nowe krajobrazy. W szczególnie pięknych miejscach znajdowały się schody i ławki wyrzeźbione z białego marmuru. Niestety się nie zachowały. Niektóre z nich były gładkie i płaskie, podczas gdy inne wyglądały jak prawdziwe arcydzieła sztuki. Otaczały je rzeźby satyrów siedzących w różnych pozycjach i grających na instrumentach muzycznych. Płaskorzeźby na balustradach przedstawiały postacie dziewcząt w sukienkach. Na wybrzeżu park był otoczony ogrodami, które chroniły przed wiatrem.
Artykuł polskiego badacza Romana Aftanazego zawiera szczegółowy opis parku: „…do majątku w Antopolu prowadziła aleja lipowa nad stawem. Murowana neoklasycystyczna brama z pawilonem dla portiera pochodzi z początku XX wieku. Park krajobrazowy, założony w latach 80-tych XVIII wieku, zajmował powierzchnię 30 hektarów. W tym samym czasie rosły już istniejące tam drzewa. Pochodzące z tamtych czasów dęby, a także jesiony, osiągają do 2 metrów średnicy. Część parku znajdowała się na płaskiej powierzchni, ale główny obszar położony był na dobrym wzniesieniu, co podkreślało jego malowniczy charakter.
Przy wejściu do parku znajduje się neoklasycystyczna brama z pawilonem dla portiera, pochodząca z początku XX wieku.
Całkiem niedawno, w 2021 roku, ukazała się książka Nadii Podkopajewej „Jak dwa skrzydła – Antopil i Markiwka”. Książka ta, być może, zawiera najbardziej wyczerpujące informacje o pałacu i wsi Antopol, ma aż 510 stron i została napisana przez nauczycielkę, mieszkankę sąsiedniej wsi Wyła. Rodzina męża autorki pochodzi z Antopola, a kariera autorki rozpoczęła się w sąsiedniej Markówce.
Książkę można znaleźć w lokalnych bibliotekach rejonowych w Tomaszpolu, Wapniarce, a także w innych ośrodkach rejonowych regionu, na przykład ja czytałam ją w bibliotece miejskiej miasta Illińce. Podzielę się z wami kilkoma dodatkowymi informacjami o historii pałacu, zebranymi dzięki ciężkiej pracy autora w archiwach i ze wspomnień lokalnych mieszkańców.
„Wieś Antopol położona jest na płaskim terenie długim pasem i należy do księżnej Kazimiry Czetwertyńskiej. We wsi znajduje się wiele ogrodów, w szczególności piękny ogród właściciela ziemskiego z małym stawem rybnym. Najbliższa stacja kolejowa Wapniarka oddalona jest o 8 wiorst. Warunki higieniczne są doskonałe. Gleba jest czarnoziemna. Stara drewniana cerkiew została zbudowana przez księcia Antona Czetwertyńskiego w 1772 roku. Zamiast niej w 1847 r., zgodnie z życzeniem jej męża, księżna Kazimira Czetwertyńska zbudowała kamienną cerkiew, pokrytą żelaznym dachem, z taką samą dzwonnicą, na cześć Podwyższenia Uczciwego i Życiodajnego Krzyża. Ludność prawosławna liczy 485 mężczyzn i 433 kobiety. Wszyscy są chłopami, rolnikami, oprócz rolnictwa zajmują się powożeniem”.
(„Parafie i kościoły diecezji podolskiej”)
Nie ma wiarygodnych źródeł na temat czasu założenia i pochodzenia nazwy wsi. Być może nazwa miejscowości pochodzi od imienia starożytnych Słowian – Antów, których pozostałości kultury materialnej odkryto stosunkowo niedawno, bo w 1959 roku, w grobie na terenie obecnego internatu.
W drugiej połowie XVIII w. i pierwszej połowie XIX w. właścicielem Antopola był książę Antoni Jan Nepomucen Światopełk Czetwertyński (1744-1830), najmłodszy syn księcia Felicjana Stefana i Katarzyny Jełowickiej, wywodzący się z rodu zwanego „na Nowej Czetwertni”. Miał dwie żony, Teresę Zahorską i Annę Rużewską. To właśnie z Anną Rużewską (Rżewuska) książę Antoni miał siedmioro lub sześcioro dzieci: czterech synów, księcia Józefa, księcia Gottfrieda (który zmarł w 1844 roku i był żonaty z hrabiną Marią Broel-Plater, z którą mieli córkę Emilię, która później została żoną rosyjskiego generała Sine Wittgensteina), księcia Rajmunda, księcia Stanisława, księcia Leopolda, pułkownika Gwardii Rosyjskiej, oraz dwie córki, Katarzynę i Teklę (inne źródła podają, że miał trzy córki). Podzielił między nie całe swoje dziedzictwo, które składało się z Kołodenki, Sufczyna (obecnie Sawczyno), Januszgrodu (obecnie Markiwka), Kryżopola (obecnie Wysokie), Antopola, Capiwki, Komargrodu i innych wsi w Bracławszczyzny, a także kilka wsi w województwie kijowskim.
Antopol odziedziczył książę Leopold, żonaty z Kazimierą Lubianką, z którą miał córkę Janinę. W 1863 r. wyszła ona za mąż za Adolfa Bożeniec-Jalowickiego (ok. 1840-1898), doktora filozofii i znanego działacza społecznego. Po tragicznej śmierci młodej córki, a następnie żony w 1865 r., Adolf Jałowicki, ożeniony po raz drugi z Jadwigą Tyszkiewicz, postanowił sprzedać Antopol i przenieść się do miejscowości Czeresze Siedliszcze koło Witebska.
Jednak, jak wiadomo, zgodnie z ówczesnym prawem Imperium, od 1865 do 1905 roku Polacy w zachodnich prowincjach mogli sprzedawać swoje majątki tylko Rosjanom. Było to spowodowane polskimi powstaniami, najpierw w 1831, a następnie w 1863 roku. Dlatego władze zdecydowały się na rusyfikację tych ziemi. Polacy natomiast uważali sprzedaż własnych majątków za akt niepatriotyczny. W tym przypadku pomógł Józef Jaroszyński (1826-1885), właściciel Zwonychy, Kabatni, Babyna, Kapustian i Hniwani. Nazywał się Józef Klemens Hryhorij, a jego żoną była Karolina Borza-Dżewiecka (ur. ok. 1840 r.). Jaroszyńscy zostali wniesieni do stanu szlacheckiego w 1834 roku. Józef Jaroszyński miał dobre stosunki z rosyjskimi urzędnikami i otrzymał od Aleksandra II wyłączne prawo do zakupu ziemi w dziewięciu guberniach, które wcześniej należały do Polski. Kupił Antopol.
W tym samym czasie założył cukrownie w Babynie i Hniwaniu, co zwiększyło jego i tak już znaczny majątek. Po nim Antopol, Krzyżopol i Wapniarkę odziedziczył najmłodszy z jego synów, Karol Jaroszyński (1878-1929), znany finansista, osoba publiczna i filantrop, który był ostatnim właścicielem majątku. Spadkobierca wielomilionowej fortuny, od dawna znany był jako miłośnik życia na wysokich obrotach, które dość szybko pochłonęło miliony. Był jednak niezwykłą osobowością. Dzięki swoim wielkim umiejętnościom organizacyjnym, w niektórych przypadkach zwiększał swoje dochody, a w innych ponosił znaczne straty. W 1909 roku „rozbił bank” w Monte Carlo, wygrywając ogromną sumę, która przeszła do historii światowego kasyna, a wygrane pieniądze pozwoliły mu spłacić długi, które zaciągnął w burzliwym okresie swojego życia i, o dziwo, skłoniły Karola do zmiany stylu życia.
Późniejsze różne transakcje finansowe sprawiły, że Karol Jaroszyński w opinii wielu stał się najbogatszym Polakiem w historii. Po tym incydencie los sprzyjał Karolowi Józefowiczowi: w 1911 r., kiedy Mikołaj II odwiedził Kijów, brat Karola Franciszek Józefowicz został podniesiony do rangi młodszego szambelana, co zbliżyło Jaroszyńskich do dworu. Wykorzystując swoje nowe kontakty, Karol aktywnie zaangażował się w działalność biznesową i znacznie zwiększył swój majątek podczas przedwojennego boomu przemysłowego. W marcu 1916 r. oszacował swój majątek na 26,2 mln rubli. Karol był właścicielem 53 cukrowni. Jednocześnie hojnie wspierał polskie towarzystwa charytatywne i edukacyjne, nie szczędząc wydatków na inne wydarzenia społeczne.
Kiedy w 1916 r. powstał Sojuszniczy Bank, stowarzyszenie banków prowincjonalnych, Jaroszyński został wiceprezesem jego zarządu. Do tego czasu przeniósł się do Piotrogrodu i zamieszkał w jednej z pałacowych rezydencji, słynnym Domu Połowcowa na Wielkiej Morskiej. Szwedzki finansista Ashberg napisał, że Jaroszyński, za pośrednictwem Rasputina, nawiązał potężne kontakty z rosyjskimi arystokratami i że krążyły plotki, iż wkrótce poślubi jedną z córek cara.
Śledząc działalność Jaroszyńskiego, brytyjski konsul w Odessie podziwiał jego umiejętności, ale zauważył, że często cierpiał biedę z powodu braku gotówki. Chociaż Jaroszyński nadal korzystał z kredytu Banku Rosyjsko-Azjatyckiego i otrzymywał od niego wielomilionowe pożyczki, pożyczał również pieniądze za granicą, w tym umowę z londyńskim Citi i Midland Bank, który później stał się jego głównym brytyjskim kontrahentem.
Do 1917 r. zarządzał ogromnym imperium biznesowym, które obejmowało kopalnie, rafinerie stali i ropy naftowej, banki, firmy ubezpieczeniowe i kolejowe, sieć hoteli i wiele innego, w tym w Odessie. Jednocześnie wspierał instytucje edukacyjne i charytatywne. Był przewodniczącym Komitetu Organizacyjnego Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Finansował szpital Fiodorowa wielkich księżnych Marii Nikołajewny i Anastazji Nikołajewny: był asystentem komendanta osobistego pociągu sanitarnego cesarzowej Aleksandry Fiodorowny. Był blisko związany z przyjaciółką cesarzowej Anną Wydubową. Według plotek był zakochany w jednej z córek Mikołaja II.
Karol Jaroszyński był jednym z nielicznych, którzy rzeczywiście zrobili coś, aby uwolnić Mikołaja II – przekazał na ten cel ogromne sumy pieniędzy. Niestety, na pewnym etapie plan ten upadł.
Istnieje jednak pogląd, że Jaroszyński był członkiem loży masońskiej i sam brał udział w wydarzeniach lutowych 1917 roku.
Po marcu 1917 r., utraciwszy poparcie dworu, Karl kontynuował swoją działalność i zdołał zawrzeć szereg znaczących transakcji. Najważniejszą z nich było przejęcie Rosyjskiego Banku Handlu Zagranicznego z siedzibą w Moskwie, który był właścicielem dwóch firm cukrowniczych, firmy ubezpieczeniowej i finansował biznes zbożowy w regionie Wołgi. Jaroszyński zawarł tę transakcję z Międzynarodowym Bankiem Handlowym z siedzibą w Piotrogrodzie, który kontrolował handel chlebem na południu, największe kopalnie węgla i przedsiębiorstwa metalurgiczne w kraju.
Po październiku 1917 r. Karl Józefowicz stracił większość swojej fortuny, zachowując jedynie swoje zagraniczne konta. 29 czerwca 1918 r. złożył oświadczenie, że przekazuje 1 milion rubli na budowę Katolickiego Uniwersytetu w Lublinie. Prawdopodobnie przez inercję, nie zdając sobie sprawy, że jego fortuna i czas minęły. Próbował kontynuować działalność finansową, ale szczęście się od niego odwróciło. Będąc osobą aktywną, nawiązał kontakty z nowym naczelnikiem Polski, marszałkiem Piłsudskim, do którego kierował szereg różnych projektów, w większości jednak niezrealizowanych.
Rewolucja odebrała Karolowi niemal wszystko, z wyjątkiem części pieniędzy ulokowanych w zagranicznych bankach. Mimo to był w stanie przekazać znaczne sumy na cele filantropijne. Po wojnie angażował się w różne działania, ale bez większych sukcesów.
Karol Józefowicz zmarł niemal w nędzy w warszawskim Szpitalu Świętego Ducha 8 września 1929 roku. Według jednej z wersji miał syna Karola Karłowicza, który również został finansistą i rzekomo zmarł w 1941 roku; według innej nigdy nie założył rodziny i nie wiadomo, kto i czy miał żonę.
Istnieją informacje o jego śmierci, że rzekomo został otruty igłą z trucizną w operze w Paryżu w latach dwudziestych XX wieku i chociaż został uratowany, cierpiał z powodu skutków zatrucia aż do śmierci, jak już powiedział nam nasz przewodnik po pałacu, Kost Markitan.
Szkoda, że pałac jest zamknięty dla turystów. Chociaż, w porozumieniu z administracją, cieszyć się tym pięknem jednak się da. Ale z drugiej strony fakt, że tu właśnie ta konkretna instytucja, ten konkretny dyrektor, ten konkretny zespół uratowali ten zabytek przed losem większości zabytków na Ukrainie.
Za to jesteśmy im bardzo wdzięczni!
Autor i redaktor- Lena Semenowa